Oda do niewinności albo w oparach absurdu, nepotyzmu i konsekwencji
No to się porobiło w Polskim Związku Jeździeckim. Po raz drugi w tej kadencji związkowych władz, członkowie Zarządu zbuntowali się przeciwko swojemu szefowi, czyli urzędującemu prezesowi PZJ.
Po raz pierwszy nastąpiło to w maju 2023 roku, kiedy to Nadzwyczajny Zjazd Delegatów w Warszawie „wygumkował” ze składu Zarządu demokratycznie wybranego Prezesa.
Pisałem o tym w maju 2023 roku.
Tych, którzy tego tekstu nie czytali, zapraszam do lektury, dzięki której poznacie szczegóły niezgodnego z prawem zasiadania w Zarządzie PZJ:
I tak oto piątka łamiących prawo członków Zarządu PZJ zgodnie dotrwała do Letnich Igrzysk Olimpijskich Paryż 2024. Tu jednak zgodność się skończyła.
Marcin Kamiński, którego w maju 2023 roku posadzono na prezesowskim fotelu, nie zadowolił się bowiem kilkunastotysięczną pensją dyrektora CEO, jaką co miesiąc przelewa na jego konto biuro Związku.
Prezes, jak przystało na dobrego ojca, ułożył sobie sprytny według niego plan, którego celem było wysłanie w polskiej ekipie swojego syna Jana Kamińskiego na Igrzyska Olimpijskie Paryż 2024.
W efekcie tego działania Jan Kamiński jako członek polskiego zespołu WKKW w Paryżu wystartował, a 24 sierpnia tego roku na internetowej stronie Związku pojawiły się oddzielne oświadczenia prezesa Kamińskiego oraz pozostałych członków Zarządu PZJ.
Do treści tych dwóch dokumentów będę odnosił się w dalszych częściach tego tekstu.
By dobrze poznać i zrozumieć powody tej związkowej „wojny na górze” wróćmy do przebiegu wydarzeń związanych z realizacją planu prezesa w takim porządku, w jakim do nich dochodziło.
Sprawa wydawała się na początku o tyle łatwa, że uczestniczący w IO w Tokio, Jan Kamiński i 14-letni dzisiaj wałach Jard, w maju 2023 roku podczas zawodów Festiwal Jeździecki Baborówko „zdobyli” wraz z resztą polskiego zespołu kwalifikację drużynową do IO Paryż 2024. Cudzysłów w słowie zdobyli, nie jest tutaj przypadkiem. Nie jest, albowiem polski zespół nie bardzo miał podczas tych zawodów z kim przegrać. Polacy startujący w składzie Jan Kamiński i Jard, Małgorzata Korycka i Canvalencia, Paweł Warszawski i Lucinda Ex Ani 4 oraz Wiktoria Knap i Quintus 134 zwyciężyli z wynikiem 129,90 pkt. Na miejscu drugim uplasował się 3-osobowy zespół z Czech, który uzyskał wynik 1158,80 pkt. Na miejscu trzecim i ostatnim miejscu zakończyli zawody kwalifikacyjne dla zespołów Grupy C Węgrzy. Ich dorobek punktowy to aż 2047,80!!!
Warto też dodać, że Jan Kamiński wypełnił w 2023 roku trzykrotnie indywidualne minimum olimpijskie MER.
Zgodnie z obowiązującymi w PZJ regulacjami zawodnicy, którzy uzyskali MER w 2023 roku, powinni powtórzyć go w olimpijskim roku 2024 do dnia 24 czerwca.
I ten warunek Jan Kamiński również wypełnił.
Jednak w maju, podczas zawodów CCI-4*S rozgrywanych w Wiesbaden (GER) Jan Kamiński, startując na swoim podstawowym koniu Jard, zanotował podczas krosu upadek. W kolejnym starcie tej pary 22 czerwca 2024 roku w Strzegomiu zaliczyli upadek zawodnika wraz z koniem.
Na swoim koncie na Instagramie Jan Kamiński zamieścił wtedy taką oto informację:
Sport jest pełen wzlotów i upadków. Za to właśnie kochamy to, co robimy na co dzień, a momenty jak te zawsze są kolejną lekcją.
Najważniejsze dla mnie jest to, że Jard jest cały i zdrowy. (…) Ja mam pęknięte dwa kręgi, ale czuję się dobrze i mam nadzieję wrócić do Was jak najszybciej. (…)
Upadek konia i jeźdźca, pęknięte dwa kręgi tego drugiego na „ostatniej prostej” olimpijskiego wyścigu o miejsce w drużynie to z jednej strony prawdziwy pech. Z drugiej to również prawdziwe oblicze sportu i jego przewrotności. Lektura tego wpisu z pewnością wyzwoliła u jego czytelników całe pokłady empatii i sympatii dla ambitnego, młodego zawodnika.
Konsekwencją strzegomskiej przygody z czerwca tego roku był brak możliwości startu na międzynarodowych zawodach w randze 4 gwiazdek, a więc poziomie, na jakim rozgrywana jest rywalizacja olimpijska.
Od tej chwili niezwykle istotne dla sprawy staje się zwrócenie szczególnej uwagi na daty poszczególnych odcinków przedstawienia pt. „Janek Kamiński olimpijczykiem naszym jest”.
Upadek konia i jeźdźca ma miejsce w sobotę 22 czerwca, podczas zawodów w Strzegomiu, które kończą się w niedzielę 23 czerwca. W poniedziałek 24 czerwca 2024 roku kończy się zgodnie z Regulaminem Powoływania do Reprezentacji na Igrzyska Olimpijskie PARYŻ 2024 w konkurencji WKKW termin, w czasie którego kandydaci do olimpijskiej reprezentacji mogą uzyskiwać liczące się w doborze składu polskiej ekipy wyniki.
Wydaje się, że udział prezesowskiego syna w IO Paryż 2024 jest już ze względów formalnych niemożliwy. W poniedziałek 24 czerwca Zarząd PZJ mocą swoich uchwał powołuje polskie reprezentacje we wszystkich trzech konkurencjach jeździeckich. Na liście reprezentacji w WKKW nie ma, co jest jak najbardziej normalne, Jana Kamińskiego.
W tym momencie kończy się jednak normalność tej sytuacji.
Kolejne odcinki wcześniej wspomnianej opowieści odbywać się już będą w ciszy i spokoju. Bez dotychczasowego informowania na fb czy Instagramie.
Z pękniętymi dwoma kręgami kręgosłupa i koniem po upadku, Jan Kamiński 13 dni później pojawił się na starcie zawodów CCI3*-S rozgrywanych w Kaposvar na Węgrzech!
Start ten przyniósł mu odzyskanie prawa udziału w międzynarodowych zawodach na poziomie 4 gwiazdek. Tyle tylko, że zawody w Kaposvar zakończono 7 lipca.
Zapewne ciekawi jesteście czy fakt ten ma jakieś istotne znaczenie?
Okazuje się, że nawet bardzo istotne.
By to wyjaśnić, zacytuję wspominany już Regulamin Powoływania do Reprezentacji na Igrzyska Olimpijskie PARYŻ 2024 w konkurencji WKKW:
§ 2. WERYFIKACJA KANDYDATÓW DO REPREZENTACJI
(…)
- Podstawą do powołania do reprezentacji są wyłącznie wyniki osiągnięte na otwartych hipodromach w terminie od 01.01.2023 roku do 24.06.2024 roku.
(…)
Użycie w tym zapisie wytłuszczonych fragmentów oznacza, że każdy jeździec w podobnej do Jana Kamińskiego sytuacji nie miałby żadnych szans na podróż w charakterze zawodnika na IO. Powodem byłoby odzyskanie możliwości startu w zawodach rangi 4 gwiazdek po wyznaczonym na to terminie.
Każdy, ale nie syn prezesa PZJ!
Syn prezesa wraz ze swoim podstawowym koniem Jard, pomimo braku powołania do olimpijskiej reprezentacji melduje się bowiem 15 lipca w Dohle, w stajni trenera, Andreasa Dibowskiego w Niemczech. To tam odbyło się zgrupowanie polskiej reprezentacji olimpijskiej w WKKW, w którym uczestniczył Jan Kamiński.
To już jest prawdziwym kuriozum! Zawodnik niebędący członkiem reprezentacji wybiera się „na wycieczkę” na zgrupowanie polskiej reprezentacji olimpijskiej, aktywnie uczestniczy w treningach i po kulawiznach trzech koni reprezentacyjnych wyjeżdża 20 lipca do Jardy a później do Wersalu we Francji.
Jeden z okulawionych na zgrupowaniu koni, klacz Fantastic Frieda dosiadana przez Joannę Pawlak zostaje odesłana do Polski jeszcze w Dohle. Drugi koń to klacz Lucinda Ex Ani 4 dosiadana przez Pawła Warszawskiego, która wróciła do Polski z Jardy.
Zanim to jednak nastąpiło, we wtorek 23 lipca, około godziny 15, szefowa ekipy olimpijskiej PZJ, Aleksandra Madej, poinformowała PKOl o zamianie pary Paweł Warszawski i Lucinda na parę Jan Kamiński i Jard.
Przypomnę tylko dla porządku, że do tego momentu Jan Kamiński nie był członkiem polskiej reprezentacji olimpijskiej w WKKW i nie posiadał olimpijskiej nominacji!!!!
O godzinie 16:21 informacja o zmianie została przekazana z PKOl do KO IO Paryż 2024.
Muszę teraz ponownie odwołać się do Regulaminu Powoływania do Reprezentacji na Igrzyska Olimpijskie PARYŻ 2024 w konkurencji WKKW:
§ 3. SYSTEM SELEKCJI
(…)
- Zarząd Polskiego Związku Jeździeckiego zatwierdza ostateczny skład reprezentacji olimpijskiej oraz przekazuje tę informację do Polskiego Komitetu Olimpijskiego.
Tymczasem, jak wynika z Protokołu NR 16/Z/2024 z posiedzenia Zarządu PZJ w terminie 23 i 24 lipca 2024 roku prezes Kamiński rozpoczął zebranie poświęcone między innymi składowi polskiej ekipy WKKW we wtorek 23 lipca 2024 roku o godzinie 19:30.
Po „omówieniu aktualnej sytuacji w zakresie przygotowań kadry, zdrowia koni i zawodników przed IO Paryż 2024 zebranie zostało przerwane i jego dalszą część przełożono na środę 24 lipca 2024 roku”.
W opublikowanym protokole nie podano godziny wznowienia zebrania w środę a jedynie czas, kiedy zabranie zostało zakończone, czyli 19:40. Biorąc pod uwagę to, że podjęto podczas tego zebrania tylko jedną uchwałę o nadaniu nominacji olimpijskiej Janowi Kamińskiemu, to zebranie rozpoczęło się zapewne w godzinach wieczornych w środę 24 lipca 2024 roku, a więc ponad 24 godziny później niż przekazano informację do PKOl.
Kto i na jakiej podstawie o tym zadecydował i kto nakazał wykonać to zadanie pani Madej skoro Zarząd PZJ jeszcze nie podjął swojej uchwały?
Kto dokonał tego gwałtu na zatwierdzonym uchwałą Zarządu nr U/3619/05/E/2024 z dnia 06 maja 2024 roku Regulaminie Powoływania do Reprezentacji na Igrzyska Olimpijskie PARYŻ 2024 w konkurencji WKKW?
Dlaczego członkowie Zarządu PZJ post factum usankcjonowali swoją uchwałą nr U/3802/07/Z/2024 powołanie do olimpijskiej reprezentacji w WKKW zawodnika, który nie spełnił warunków zatwierdzonego przez nich regulaminu? Czy chociaż przeczytali ten dokument? Czy byliby równie „pryncypialni”, gdyby sprawa nie dotyczyła syna prezesa?
Czy Komisję Rewizyjną PZJ stać będzie, by dać nam odpowiedzi na te pytania? A może udzieli ich niedawno powołana Komisja Etyki?
Trzeba też zadać sobie pytanie o to, czy warto było czynić te wszystkie, nazwijmy to delikatnie dziwne kroki? Szukając odpowiedzi poprzez pryzmat osiągniętego na IO Paryż 2024 wyniku można stwierdzić, że absolutnie nie!
Żeby była jasność: nikt nie kwestionuje faktu, że odesłane do domu konie Fantastic Frieda oraz Lucinda Ex Ani 4 w chwili ich powrotu do kraju kulały.
Jednakże zostawmy na boku szczegóły tych przypadków. Joanna Pawlak przedstawiła w wirtualnej przestrzeni swoją wersję tych wydarzeń i większość środowiska ją już poznała. Niebawem zrobi to pewnie również Paweł Warszawski.
Ja proponuję, by skupić się na innym aspekcie wydarzeń, jakie rozegrały się podczas zgrupowania polskiej reprezentacji olimpijskiej w WKKW w ośrodku trenera KN Andreasa Dibowskiego.
Otóż 15 lipca do Dohle w Niemczech przyjechało 6 par (choć do reprezentacji Zarząd powołał ich 5). Wszystkie konie dojechały zdrowe. W podróż z Dohle do Jardy wybrało się 5 par, a jedna, na skutek kulawizny konia dzień wcześniej pojechała do Polski. Spośród piątki, która zameldowała się w Jardy, dwa konie również kulały. W kolejny etap olimpijskiej podróży, tym razem do Wersalu, wybrały się już 4 pary. W grupie tej jeden z koni pozostawał dalej kulawy. Do Polski z Jardy powróciła kolejna para.
Podsumowując Andreas Dibowski 15 lipca rozpoczął zgrupowanie z 3 parami polskiej drużyny olimpijskiej i dwójką par rezerwowych oraz parą o niewiadomym i nieokreślonym statusie. Po tygodniu bilans trenerskiej pracy niemieckiego szkoleniowca to kulawizna trójki koni przed pewnie najważniejszą imprezą życia ich jeźdźców.
Chcę wierzyć, że te działania trenera Dibowskiego nie pozostawały w żadnej relacji z działaniami prezesa Kamińskiego. Wiarę tą jednak mocno podkopuje fakt, że zestawiając skład polskiej drużyny olimpijskiej w WKKW, do próby terenowej Dibowski desygnował Jana Kamińskiego, który w maju i czerwcu zaliczył na krosie upadki. Myśląc kategoriami dobra polskiej drużyny, wydaje się to ruchem o bardzo wątpliwej jakości. Prosta analiza wyników osiąganych wczesnej przez rezerwową Wiktorię Knap pokazuje, że przynajmniej teoretycznie, próbę ujeżdżenia mogłaby ona pojechać na takim samym lub lepszym poziomie niż Jan Kamiński. Próbę krosu przejechałyby z pewnością lepiej od niego, bo raczej by ją skończyła. Tymczasem niemiecki trener wystawił Wiktorię Knap do najsłabiej przez nią jeżdżonej próby skoków.
Efekt tych decyzji wszyscy znamy: eliminacja i kompromitacja za styl jazdy na trasie krosu oraz taki sam wstyd i kompromitacja podczas próby skoków.
Ostatnie miejsce polskiego zespołu uzyskane w tym stylu to powód do wstydu i …. wydaje się do złożenia przez trenera Dibowskiego rezygnacji, która powinna być natychmiast przyjęta.
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Andreas Dibowski z pewnością lubi przelewy na konto czynione przez PZJ. Wszak po kilku latach pracy z polską KN nikt z polskiej strony jeszcze nie próbował go z niej rozliczyć.
A może przyszedł czas by to zrobić?
Być może jakąś wskazówką dla tej oceny będzie nie tylko fakt kulawizny po zgrupowaniu trójki koni, ale również słowa Katarzyny Milczarek, która prowadziła przygotowania polskich jeźdźców WKKW przed IO Londyn 2012, a którą zapytałem podczas IO Paryż 2024 o to, czy widziała starty naszych reprezentantów w WKKW na wersalskim czworoboku:
„Tak widziałam dwa przejazdy. Nie mogę jednak powiedzieć, że czułam przy tym dumę. Ten program olimpijski to mniej więcej wymagania naszej klasy C, a więc powiedzmy sobie to szczerze: nie są to raczej kosmiczne wymagania. Amazonka nie wykonała ani jednej prawidłowej zmiany nogi a jakość chodów bocznych nikogo nie powaliła, co dało jej wynik 60%. Jeździec wykonał swój program po trasie, oceniony na 65%. Mówiąc szczerze, spodziewałam się lepszego przygotowania pod kątem ujeżdżeniowym naszych zawodników w kontekście wydanych na to środków”.
Trudno podejmować polemikę z tą opinią.
Jak chyba nietrudno się domyślić, wydarzenia związane z olimpijskim startem naszej drużyny w WKKW odbiły się w kraju szerokich echem. Wirtualna przestrzeń internetu rozgrzała się „do białego” a wokół całego Zarządu PZJ zaczęły zbierać się naprawdę „czarne chmury”.
Jan Kamiński w swoim wywiadzie udzielonym dziennikarzowi Radio Opole, na pytanie o to, czy czuje presję, żeby udowodnić, że nie jest w drużynie przypadkowo, odpowiedział tak:
„Nie, zupełnie nie, bo miesiąc temu myślę, że byłem pierwszy do wyjazdu. Mój koń ma najwięcej doświadczenia, przechodzi wszystkie przeglądy od już wielu, wielu lat. Reszta koni po zeszłorocznej zdobytej kwalifikacji nie wystartowała praktycznie w żadnych dużych zawodach, a mój koń w zeszłym roku startował trzy razy w pucharach świata. Wystartował na koniec we Francji w bardzo trudnych zawodach. Więc ja nie muszę nikomu udowadniać, że zasłużyłem na to, żeby być w tej drużynie”.
No cóż, jak widać pokora, która winna być cnotą wielkich sportowców, nie jest zbyt mocną stroną tego zawodnika. Wydaje się jednak, że choćby Robert Powała osiągnął lepsze wyniki. Zresztą wystarczy zerknąć na ranking FEI Eventing World Athlete Rankings, gdzie „pierwszy do wyjazdu” zawodnik jest 18 spośród polskich jeźdźców, zajmując 1186 pozycję. Przejazd i zachowanie Jana Kamińskiego na przeszkodzie nr 10 olimpijskiego krosu pokazują, że jednak przydałoby się wcześniej udowodnić, że zasługuje on na to, by być członkiem tej drużyny.
Poza tym, panie Janku, miesiąc przed udzieleniem tego wywiadu nie był pan ani pierwszy, ani drugi czy nawet 158 w kolejności do ustalania składu polskiej reprezentacji olimpijskiej w WKKW, bo nie miał pan prawa startu w zawodach rangi 4 gwiazdek. Szkoda, że zapomniał pan o tym poinformować w udzielonym wywiadzie.
Nie zapomniał pan wspomnieć, że „wylała się na mnie fala hejtu”. Przyznam, że czegoś w tej kwestii nie rozumiem. Czy dzisiaj nie ma już nic takiego jak krytyka? Czy w sytuacji, kiedy ktoś mnie krzywdzi i ja o tym głośno powiem, automatycznie staję się „hejterem”?
Bo wygląda na to, że tak właśnie pan myśli. Nie bierze pan pod uwagę, że sposób, w jaki został pan „zaimplementowany” do drużyny, może nie podobać się w środowisku związanym ze sportem jeździeckim. Jak rozumiem, zgadza się pan z krytyką tylko wtedy, kiedy nie dotyczy to pańskiej osoby.
Przyznam, że to dosyć swoisty punkt widzenia. Bardzo przypominający sienkiewiczowską „mentalność Kalego”
Podobne „kwiatki” znajdziemy w „oświadczeniowej wojnie” prezesa Kamińskiego z członkami swojego zarządu.
„Mój syn, Jan Kamiński, był olimpijczykiem zanim objąłem funkcję prezesa PZJ. Jego osiągnięcia oraz dorobek zawodowy są wynikiem wyłącznie jego ciężkiej pracy, a także dysponowania zdrowym koniem, które stanowią jedyne kryterium kwalifikacji do zawodów o najwyższej randze, jaką są Igrzyska Olimpijskie.” – pisze prezes.
Tak, to prawda panie prezesie. Jan Kamiński jest olimpijczykiem z IO Tokio 2020. Nikt tego już zmienić ani podważyć nie może. Dlaczego jednak ma to oznaczać, że musi nim być podczas IO Paryż 2024? To po pierwsze.
Po drugie, myli się pan bardzo w tym, jakie są kryteria, tak te w liczbie mnogiej, a nie pojedynczej, obowiązujące przy kwalifikacji do zawodów o najwyższej randze. Do tych konkretnych zawodów, a więc IO Paryż 2024, kryteria zawarte są w dokumencie Regulamin Powoływania do Reprezentacji na Igrzyska Olimpijskie PARYŻ 2024 w konkurencji WKKW.
Zna pan ten dokument? Bo wydaje się, że raczej nie bardzo.
W swoim oświadczeniu napisał pan również:
„Oświadczam również, że nie uczestniczyłem w procesie decyzyjnym dotyczącym wycofania zawodnika Pawła Warszawskiego na koniu Lucinda ex Ani, ani w powołaniu w jego miejsce mojego syna Jana Kamińskiego na koniu Jard. O zmianie tej zostałem jedynie poinformowany post factum. Z przedstawionych mi dokumentów wynika, że zmiana została dokonana z powodu niedyspozycji konia, co zostało opisane w raporcie weterynarza sztabu szkoleniowego WKKW.”
No cóż, wydaje się, że między innymi uczestnictwo w procesie decyzyjnym przy ustalaniu składu polskiej reprezentacji olimpijskiej leży w zakresie obowiązków prezesa związku. Wygląda więc na to, że przyznaje się pan do zaniechania wykonania swoich obowiązków! Kolejnym zaniedbaniem z pana strony jest brak nadzoru nad poczynaniami trenera Dibowskiego i całkowity brak reakcji na okulawienie 3 koni podczas zgrupowania przed IO Paryż 2024. Czy w sytuacji, kiedy okulawiony w Dohle zostałby Jard, też by pan przeszedł nad tym do porządku dziennego?
Adwersarze prezesa w „oświadczeniowej wojnie”, czyli członkowie Zarządu, nie pozostają wcale w tyle.
„W WKKW nasza drużyna również zaprezentowała się dobrze. Mimo trudnych warunków i problemów zdrowotnych koni, zademonstrowała zaangażowanie i umiejętności, które pozwoliło na ukończenie zmagań na 16 miejscu.”
Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać po tej lekturze. Panie Hubercie Kierznowski, odpowiedzialnym w Zarządzie PZJ za sport wyczynowy, czy to, co widzieliśmy na przeszkodzie nr 10 w wykonaniu Jana Kamińskiego czy na parkurze w wykonaniu Wiktorii Knap, mieści się w pojęciu „dobrej prezentacji”? Czy przez „przypadek” nie zapomnieliście dopisać w cytowanym fragmencie, że 16 miejsce polskiej ekipy olimpijskiej w WKKW jest miejscem ostatnim?
Czy naprawdę nie widzicie problemu w tym, że na zagranicznym zgrupowaniu olimpijskiej reprezentacji ni z tego, ni z owego pojawia się para, która nie jest członkiem tej reprezentacji? Ba, para, która nie ma powołania olimpijskiego! Czy na to zgrupowanie mógł sobie przyjechać każdy zawodnik uprawiający w Polsce WKKW?
Czy nie widzicie problemu w tym, że zanim podjęliście decyzję o włączeniu Jana Kamińskiego do ekipy i przyznaliście mu olimpijską nominację, pani Aleksandra Madej, szefowa olimpijskiej misji PZJ zgłosiła zmianę w składzie drużyny do PKOl?
Czy pani Madej, podpisując dokument wychodzący na zewnątrz Związku, nie złamała czasem zapisu §40 pkt 1 Statutu PZJ?
Czy nie widzicie problemu w tym, że nominowany przez was zawodnik nie spełnił wymogów formalnych zatwierdzonego przez was regulaminu?
Naprawdę nie widzicie żadnego problemu, że za waszymi plecami dzieje się tyle ważnych spraw?
Z obydwu opublikowanych oświadczeń wynika, że ani prezes, ani członkowie jego zarządu nie czują się winni tego, co działo się przy ostatecznym ustalaniu składu ekipy w WKKW. Nie „gniecie” ich wcale ciężar odpowiedzialności za to, co zaprezentowali w Wersalu niektórzy nasi reprezentanci, ani też za osiągnięte przez polskich jeźdźców wyniki.
Wszyscy czują się niewinni. A jeśli ktoś widzi to inaczej lub ma inne zdanie, to przecież nie muszą oni w glorii swojej doskonałości zajmować się ani jakimś tam „hejtem”, ani szerzącymi go „hejterami”.
Przyznam szczerze, że jeśli tak jest w istocie, to chyba powinniśmy się wszyscy zastanowić, czy potrzebujemy w PZJ takiego prezesa i takiego zarządu?
Ta strona używa Google reCAPTCHA. Przeczytaj więcej o polityce prywatności oraz warunkach korzystania z usług.