Okruchy czasu

Przy porządkowaniu i likwidacji mieszkania po Mamie, czyli mieszkania do którego trafiłem po urodzeniu i w którym przeżyłem pierwsze 30 lat mojego życia, trafiłem na pewien przedmiot.
Metalowa puszka ze zmęczoną upływem czasu farbą, zdobiona na wieczku wizerunkiem kobiety w chustce oraz w łowickiej zapasce i ścianami malowanymi w łowickie pasy.
Na wewnętrznej stronie wieczka napis: FERD. BOHM & CO. S.A. i pod spodem NAJSTARSZA W POLSCE FABRYKA CYKORII i niżej WŁOCŁAWEK. U góry data 1816 ROK ZAŁÓŻENIA, ZNAK TOWAROWY.
Odkąd sięgam pamięcią puszka ta była w domu. Mama trzymała w niej guziki. Przeróżne. W wielu rozmiarach i wielu kolorach oraz wykonane z różnych materiałów. Ale o tym nieco później.
Wyławiam z czeluści pamięci i wywołuję z dzieciństwa rozmowy z Mamą i opowieść o tej puszce.
Do naszego mieszkania w blokach wybudowanych z cegły w połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku trafiła zabrana przez Mamę z ul. Ogrodowej, gdzie mieszkała w czasie II Wojny Światowej. Na Ogrodową trafiła z przedwojennego mieszkania Mamy na ulicy Letniej w Łodzi (dzisiaj to fragment Al. Włókniarzy).
By prześledzić dzieje tej puszki muszę cofnąć się do rodzinnej sagi w lata 30-te ubiegłego wieku.
W jasnym, suchym i widnym domu przy ul. Letniej Mama mieszkała ze swoimi rodzicami i dwoma starszymi siostrami.
Kilka razy odwiedziłem to miejsce razem z Mamą w czasach kiedy jeszcze budynek istniał.
Dwukondygnacyjna, wielorodzinna budowla z drewna w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego stulecia nie zachwycała swoim stanem technicznym. Otoczona resztkami drzew z dawnego parku, coraz bardziej popadała w ruinę i w końcu w „akcie łaski” została wyburzona i wymazana z pamięci miasta. Wymazana razem z nazwą ulicy.
Miałbym chyba dzisiaj problem by wskazać dokładnie miejsce, w którym pierwsze, zapewne szczęśliwe, 7 lat swojego życia spędziła moja Mama.
Po zajęciu miasta przez Niemców w 1939 roku i włączeniu Łodzi do Rzeszy skończyło się sielankowe dzieciństwo Mamy.
Historia typowa dla mieszkańców Łodzi z jej pokolenia.
Okazały budynek przy ul. Letniej został przez Niemców „oczyszczony” z polskiego elementu na potrzeby zakwaterowania oficerów niemieckiej armii okupacyjnej. Nakaz natychmiastowej eksmisji z drastycznym ograniczeniem możliwości zabrania swojego dobytku był dla trójki sióstr i jej rodziców mocnym przeżyciem.
Choć może nie dla mojego dziadka. Po śmierci mojej babci, której nigdy nie poznałem, okazał się kimś o słabej woli i powiedzmy delikatnie: wykazał całkowity zanik patriotyzmu. Z opowieści Mamy i jej starszej siostry, mojej Cioci, wyłonił się obraz człowieka nie wartego rodzinnej pamięci.
Jego zresztą też nigdy nie poznałem.
Siostry z pięknego, dużego i suchego mieszkania w parku wylądowały w suterenie kamienicy wybudowanej przez Izraela Poznańskiego dla robotników swojej fabryki przy ulicy Ogrodowej.
Do końca XIX wieku, na obszarze około 30 hektarów powstał tam jeden z największych i najnowocześniejszych wtedy kompleksów przemysłowych nie tylko Polski, ale również Europy.
Dzisiaj ulokowało się w tym miejscu Centrum Handlowe Manufaktura.
Projektujący dla Izraela Poznańskiego architekt, Hilary Majewski, był człowiekiem, który wywarł wielki wpływ na kształt i formę mojego miasta rodzinnego. Od 1872 roku aż do swojej śmierci w 1892 roku był architektem miejskim w Łodzi.
Otóż ten światły człowiek, który ukończył w 1864 roku Cesarską Akademię Sztuk Pięknych w Petersburgu i następnie zdobywał zawodowe doświadczenie na stażach we Francji, Bawarii, Wielkiej Brytanii i Włoszech, z pewnością nie przewidywał, że ludzie mieszkać będą w piwnicach zaprojektowanych przez niego kamienic.
Jednak dla niemieckich okupantów w czasie II WŚ polscy mieszkańcy Litzmannstadt, bo tak Łódź się nazywała, ludźmi nie byli. Trzy nastoletnie dziewczyny mogły więc mieszkać w wilgotnej, zagrzybionej i ciemnej norze. Nieduże okienka umieszczone pod sufitem pokazywały poziom wewnętrznego podwórza kamienicy.
W niedługim czasie zmarła moja babcia i siostry pozbawione opieki rodziców musiały radzić sobie
w trudnym czasie niemieckiej okupacji same. Najstarsza z nich, w wieku 14 lat zaczęła pracować jako szwaczka w prowadzonej przez Niemców fabryce Poznańskiego. Nielegalnie. Bo w zgodnie z niemieckimi przepisami była na to za młoda. Jednak niemiecki szef szwalni po wysłuchaniu historii sióstr postanowił nagiąć przepisy lub przymknąć na nie oko. Dzięki temu dwie siostry przeżyły wojnę a po zakończeniu II WŚ, w latach pięćdziesiątych urodził się mój starszy brat i ja.
Przeżyły dwie, bo średnia siostra chcąc pomóc najstarszej poszła do niemieckiego Urzędu Pracy prosząc o możliwość pracy zarobkowej.
Do piwnicy przy ulicy Ogrodowej już nie wróciła. Pracy oczywiście nie dostała, bo była za młoda. Nie była jednak za młoda na to, żeby wysłać ją jako przymusowego pracownika do potrzebujących robotników gospodarstw rolnych w Niemczech.
Zamiast siostry do sutereny przyszedł granatowy policjant z informacją, żeby do Urzędu Pracy donieść ciepłe rzeczy, bo młodą dziewczynę czeka długa droga, a zima zbliżała się wielkimi krokami.
Z rodzinnych opowiadań wiem, że zaczęło się wtedy szukanie kontaktów i próby „wykupienia” średniej siostry. Wszystkie nieskuteczne.
Być może niemieckiemu urzędnikowi Urzędu Pracy brakowało „dusz” do wykonania „planu” wysyłki przymusowych pracowników do Rzeszy? To chyba najbardziej prawdopodobny powód dla którego łapówki nic nie przyniosły.
Jakiś czas do Łodzi napływały z Niemiec listy, w których średnia siostra pisała o swoim niełatwym życiu wojennego niewolnika. Bo tak naprawdę „przymusowi pracownicy” byli niewolnikami w XX-wiecznej Europie.
W swoim ostatnim liście średnia siostra napisała, że zakochała się w polskim pracowniku pracującym u innego gospodarza w tej samej wiosce.
Potem długo nic i w końcu „urzędowe”zawiadomienie o śmieci z powodu zachorowania na gruźlicę.
Niby sprawa zakończona.
Jednak z mojego dzieciństwa pamiętam długie rozmowy rodziców i siostry mojej Mamy oraz pisanie pism do Polskiego Czerwonego Krzyża oraz Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w poszukiwaniu średniej siostry. Okazało się bowiem że w miejscowości gdzie ona pracowała nie ma w rejestrach odnotowanej jej śmierci ani jej grobu.
Niestety w wojennej zawierusze wszelki ślad po niej zaginął. Być może jako przedstawicielka narodu niegodnego określeniem mianem człowieka, nie dostąpiła zaszczytu pochówku a jej ciało wyrzucono jak śmieci do jakiegoś dołu w lesie?
Do większych okrucieństw wobec żywych posuwano się w tamtych strasznych czasach. Niestety przez wiele lat starań nie udało się dojść do prawdy.
Stała się więc statystyczną jednostką, jedną z 50, czy też według innych źródeł 55, milionów ofiar cywilnych II WŚ.
W migawkach z mojego dzieciństwa przewijają się te pisma, rozmowy, nadzieje i zwątpienia oraz puste nakrycie przy wigilijnym stole z miejscem dla średniej siostry i zawsze na 1 listopada świeczka przy zdjęciu.
Znowu historia jaka stała się udziałem tak wielu polskich rodzin.

I tutaj nachodzi mnie taka dziwna refleksja: jak może w kraju tak doświadczonym przez zdziczenie wojenne i ideologię faszyzmu dojść do powstawania formacji typu narodowców niejakiego Bąkiewicza?
Jak jest możliwe, żeby po tym wszystkim w Polsce ktoś podnosił na powitanie rękę na wzór niemieckiego pozdrowienia ?
Jak można w tym kraju pierdolić głupoty, że swastyka jest hinduskim znakiem szczęścia i obfitości?
Czy w rodzinach tych skończonych idiotów nie ma podobnych do mojej opowieści?
Czy nie doświadczyliśmy jako społeczeństwo dostatecznej porcji okrucieństwa niesionego przez tą symbolikę?
Nie jestem w stanie tego pojąć.

Wróćmy jednak do samej puszki, która znalazła się wśród rzeczy naprędce spakowanych w mieszkaniu na Letniej.
Niestety ani Mama ani Ciocia nie pamiętały co w niej się wtedy znajdowało. Może cukier? Może jakieś inne artykuły spożywcze?
W każdym razie nie były to guziki, które trafiły do niej w późniejszym okresie. Najprawdopodobniej w mieszkaniu rodziców na ul. Kilińskiego.
Zostawię jednak na razie historię moją i mojej rodziny skupiając się na samej puszce.
Zaintrygował mnie bowiem napis z wewnętrznej strony pokrywki i postanowiłem ruszyć w małą podróż tym tropem.

1816 ROK ZAŁÓŻENIA . FERD. BOHM & CO. S.A. NAJSTARSZA W POLSCE FABRYKA CYKORII. WŁOCŁAWEK.

Okazuje się, że puszka była opakowaniem dla … kawy zbożowej.
Kawy zbożowej produkowanej przez najstarszą w Polsce firmę produkującą ten produkt.
Co ma wspólnego cykoria z kawą zbożową?
Z pozoru niewiele. Ale jak się okazuje, w początkach XIX wieku w Belgii opracowano nowoczesny w tamtych czasach sposób uprawy nowego gatunku cykorii. Cykorii doskonale znanej nam dzisiaj, nieco przypominającej swoim wyglądem główkę sałaty, o lekko fioletowawych liściach. Jej kwiaty i korzeń zawierają inulinę. Ta z kolei swoim smakiem przypomina tradycyjną kawę …

Tak więc we Włocławku, w 1816 roku powstała pierwsza w Polsce i trzecia w Europie fabryka przerabiająca cykorię i produkującą na jej bazie (wraz z ekstraktem z palonego ziarna zbóż) bezkofeinową kawę zbożową.

Ferd. Bohm i Ska, Fabryka Cykorii S.A. była firmą rodzinną założoną przez dwóch braci Bohn.
Patrząc wstecz na czasy przełomu wieków wydaje się, że kiedy odchodziło do historii XVIII stulecie i rodził się wiek XIX, ówczesny świat witał go z większym niż było to w początkach XXI wieku, optymizmem i powiedziałbym pozytywizmem.
Choć ten tak naprawdę jako kierunek filozoficzny i nurt sztuki człowieka ukształtował się dopiero w drugiej połowie wieku XIX.
Tak więc późną jesienią roku 1815, roku jakże pamiętnego dla historii świata i Polski, z Gdańska do Włocławka spłynęły Wisłą dwie barki wypełnione, jak donosiły ówczesne gazety: „suszonemi korzeniami cykorji”.
Rok ten przyniósł światu 25 stycznia ostatni publiczny występ genialnego Ludwika van Beethovena. Mniej więcej tydzień później w Szwajcarii otworzono pierwszą na świecie fabrykę produkującą w przemysłowy sposób sery. 8 lutego, podczas obrad Kongresu Wiedeńskiego uchwalono rezolucję o zniesieniu handlu niewolnikami. 1 marca Napoleon Bonaparte, po wcześniejszym opuszczeniu Elby rozpoczął swoje 100 dni. Zbudziło to na nowo nadzieje Polaków na odzyskanie utraconej niepodległości i bytu państwowego. Nadzieje te upadły 18 czerwca wraz z przegraną przez Napoleona bitwą pod Waterloo.
Na terytorium dawnej Polski rok 1815 przyniósł likwidację i rozbiór namiastki polskiej państwowości, Księstwa Warszawskiego. W efekcie obrad Kongresu Wiedeńskiego Prusy z otrzymanej części Księstwa Warszawskiego utworzyły 11 lutego Wielkie Księstwo Poznańskie. 3 maja w Wiedniu Rosja i Austria podpisały dwustronną umowę, na mocy której Rosja ze swojej wschodniej części Księstwa Warszawskiego utworzyła Polskie Królestwo Kongresowe (proklamowanego w Warszawie 20 czerwca) a Austria zagarnąwszy okręg Wieliczki utworzyła Wolne Miasto Kraków.
Działo się więc w roku 1815 bardzo dużo. Wróćmy jednak do niecodziennego towaru wypełniającego ładownie dwóch barek, które dotarły do Włocławka.
Zamówił go i sprowadził z Holandii do Włocławka pan Ferdynand Bohm, który w tym samym roku otrzymał wieczystą dzierżawę terenu leżącego w obszarze folwarku Zazamcze na przedmieściach Włocławka.
Wraz ze swoim bratem, Wilhelmem Bohm na terenie tym pobudowali bardzo nowoczesną i pierwszą w ogóle we Włocławku fabrykę
W swoim pamiętniku, Ferdynand Bohm tak rok później napisał:

„Jest rok Pański 1816, zima. Ze wzruszeniem sięgam po pióro, by najważniejsze chyba słowa w życiu nakreślić: oto po roku starań, wraz z bratem własną fabrykę otwarliśmy. Wielu ludzi myśli, że fabrykantem zostać znaczy tylko kapitał pomnażać. A to praca wielka i obowiązek ogromny. Wszak nazwiskiem własnym nie można towaru podłego firmować. O jakość najwyższą w pierwszej kolejności zabiegać będziemy. Kawę z cykorii umyśliliśmy produkować, jako że zdrowa jest i tania. Często teraz o przyszłości myślę. Wiem, że fabryka trwać będzie, gdy mnie zabraknie. Jakie będą jej losy? W marzeniach widzę ją wielką, nie tylko kawę produkującą, a liczne inne towary na stół przeznaczone (Biuletyn Przewodnicki 95/2009, s. 6.)

W fabryce początkowo przerabiano surowiec sprowadzany spoza granic Polski, z Holandii. W późniejszym czasie cykorię zaczęto uprawiać na polach w okolicach Włocławka.
W 1929 roku spółka Ferdynanda Bohma wykupiła powstałą we Włocławku konkurencyjną firmę Spółka Ziemiańska Producentów Cykorii „Gleba” we Włocławku i kontynuowała działalność pod nazwą Zjednoczone Fabryki Cykorii Ferd. Bohm et Co. i Gleba we Włocławku, Spółka Akcyjna.
W nowoczesnym zakładzie produkowano cykorię paloną, mieloną i parowaną oraz rozmaite surogaty kawy, kawę zbożową „Dobrzynkę” oraz olejki do ciast, proszek do pieczenia, cukier waniliowy i budynie.
Firma zatrudniała kilkaset osób i zajmowała obszar około 16 hektarów powierzchni. Właściciele wykazywali wyjątkową troskę o robotników i pracowników fabryki, prowadząc rozległą działalność charytatywną na terenie Włocławka.
Przez 130 lat funkcjonowania Spółki, od jej założenia do upaństwowienia przedsiębiorstwa w 1946 roku, firma pozostawała w rękach potomków założyciela a jej akcje nigdy nie znalazły się na giełdzie.
Firmy nie zniszczyły czasy braku państwowości polskiej, przetrwała zawieruchę I i II WŚ oraz czasy powojennej nacjonalizacji. Przetrwała nawet okres przemian ustrojowych z początku lat 90-tych. Dzisiaj stanowi część dużego koncernu Bakalland S.A.

Patrząc wstecz na czasy kiedy powstawała fabryka pakująca swój towar w trzymaną w moim ręku puszkę, trudno oprzeć się wrażeniu, że w tamtym okresie przywiązywano bardzo dużo uwagi do jakości. Do jakości bardzo szeroko pojmowanej.
Kawa zbożowa nie była bowiem towarem klasy luksusowej. Pijali ją ludzie niezbyt zamożni. A mimo to, była pakowana w solidne opakowanie, które przetrwało w rodzinnym gospodarstwie około 100 lat.
Jednakże zestawiając to ze słowami założyciela fabryki nie można się temu dziwić.
Chciałbym dedykować wszystkim bez wyjątku polskim politykom, a w szczególności wszystkim członkom obecnego rządu oraz partii go tworzącej, kilka słów jakie skreślił w swoim pamiętniku w 1816 roku Ferdynand Bohm:

„WSZAK NAZWISKIEM WŁASNYM NIE MOŻNA TOWARU PODŁEGO FIRMOWAĆ.”

Weźcie sobie do serca te słowa. Wszystkie Morawieckie, Ziobry, Szumowskie, Obajtki itd., itd. … itd. wymieniać by można te nazwiska niemal w nieskończoność.
To co firmujecie dzisiaj swoimi nazwiskami jest totalnym zaprzeczeniem jakości. Jest kwintesencją definicji towaru podłego!!!
To co robicie i jak urządzacie życie obywatelom Polski jest najbardziej podłą z podłych podłości czynionych przez polityków we współczesnym świecie. Przekroczyliście w tym już wszelkie możliwe granice przyzwoitości!

Czy to już koniec mojej podróży w czasie z metalowa puszką zdobioną łowickim motywem na ściankach i wizerunkiem kobiety w chuście i łowickiej zapasce na wieczku?
Nie. Jest jeszcze jeden, mały wymiar tej podróży. Taki całkowicie mój osobisty.
Puszka malowana w łowickie pasy razem ze swoją guzikową zawartością była w czasach mojego wczesnego dzieciństwa skrzynią pełną skarbów. Skrzynią, którą zdobywałem lub ukrywałem jako pirat w zabawach ze starszym bratem. Kolorowe guzki w wyobraźni dziecka doskonale udawały drogocenne klejnoty.
A może nie udawały? Może nimi były?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona używa Google reCAPTCHA. Przeczytaj więcej o polityce prywatności oraz warunkach korzystania z usług.