Cieszyć się czy martwić
Komisja Europejska zajmie się zakazem uboju koni – cieszyć się czy martwić?
Jak podano w komunikacie, Komisja Europejska (KE) podjęła 22 marca 2023 roku decyzję o zarejestrowaniu Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej End The Horse Slaughter Age.
Jak sama nazwa tej inicjatywy obywatelskiej mówi, jej postulatem zgłoszonym do KE jest uchwalenie prawa zakazującego uboju koni. .
Czy my, ludzie związani z końmi siłą swojej pasji mamy w związku z tym powód do radości, czy raczej fakt ten powinien wzbudzić u nas niepokój czy zmartwienie?
Spróbuję poszukać odpowiedzi na to pytanie.
Bezdyskusyjne wydaje się stwierdzenie, że ubój koni przeznaczonych do spożycia przez ludzi jest okrutną praktyką. Nie ma się co dziwić, że wszelkie organizacje walczące o dobrostan zwierząt potępiają go od wielu już lat.
Ludzie, którzy nie widzą w tym zjawisku „nic nadzwyczajnego” używają często argumentu, że do rzeźni trafiają wyłącznie konie niepełnosprawne (po ciężkich kontuzjach) lub za stare by podołać wymaganiom stawianym im przez swoich właścicieli.
No cóż, w swojej ignorancji „kupują” każdy argument, który jest w stanie uspokoić ich własne sumienia.
Tymczasem prawda jest taka, że według szacunków rocznie na całym świecie zabija się dla mięsa około 5 milionów koni a większość z nich jest hodowana właśnie w tym celu.
Choć pewnie większości z nas nie mieści się to w głowach, to są na świecie takie miejsca, gdzie konie traktowane są jak każdy inny gatunek, hodowany przez człowieka dla jego mięsa. Jak drób czy bydło.
Niestety, w swojej walce o wprowadzenie prawnego zakazu uboju koni przedstawiciele organizacji pro zwierzęcych posuwają się często do absurdalnie irracjonalnych argumentacji.
Na przykład organizatorzy Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej End The Horse Slaughter Age w swoim manifeście piszą o szkodliwości spożywania przez człowieka mięsa końskiego z powodu podawania koniom w trakcie i chowu i użytkowania leków, które mogą być groźne dla człowieka.
Nie bardzo rozumiem sens tak prymitywnej manipulacji. Nie trzeba być jakimś wielkim „mistrzem intelektu”, żeby dowiedzieć się, że w oficjalnym obrocie mięso koni poddanych przed ubojem leczeniu znaleźć się nie może! (dotyczy zresztą również drobiu i bydła)
Przepisy weterynaryjne na całym świecie są bardzo rygorystyczne w tej kwestii. W przypadkach kiedy mamy do czynienia z nieoficjalnym obrotem końskim mięsem sytuacja jest prosta i nie wymaga nowych regulacji prawnych. Po prostu łamanie prawa wywołuje skutek w postaci ścigania takiego czynu z mocy istniejącego prawa.
Żadne zwierzę poddane leczeniu nie może trafiać na stół. W przypadku koni poddawanych ubojowi jest jeszcze dodatkowy rygor. Czyli brak klasyfikacji „warunkowo zdatne do spożycia”. Mięso końskie jest tylko pełno wartościowe albo niezdatne. To znaczy, że nie ma uzdatniania przez obróbkę termiczną. Czyli zwierze ze schorzeniem nie może być przeznaczone do uboju. I nie ma tutaj żadnego marginesu na jakieś dziwne działania. Nasze uwarunkowania historyczne i związek z końmi powodują, że konina nie jest mięsem w Polsce popularnym. Konie są jednak, podobnie jak i inne zwierzęta hodowlane, rozmnażane w różnych kierunkach ze względu na ich użytkowanie. W tym także jako źródło pożywienia człowieka. Chyba należy zostawić w spokoju to, że człowiek jest zwierzęciem wszystkożernym czyli też mięsożernym. Oczywiście że możemy przerzucić się na listek sałaty. Co jednak zrobimy jeżeli ktoś dojdzie do wniosku że sałatę to też boli? Przestaniemy jako rasa również i ją spożywać? Ciekawe czy przeciwnikom spożywania mięsa przebywającym we wspólnej klatce z lwem uda się wytłumaczyć głodnemu zwierzęciu, że patyki lub liście są najlepszą formą pokarmu?
Tak o tym temacie wypowiedział się mój wielki autorytet w kwestiach weterynaryjnych, doskonale znany w środowisku hipiatra, Piotr Szpotański.
Przytaczany przez autorów inicjatywy obywatelskiej argument o tym, że istnieje jeszcze „straszny problem nielegalnego handlu tymi zwierzętami – który naraża je na dalsze złe traktowanie i pozbawia jakiejkolwiek ochrony” uważam za kolejny, nieudany i niepotrzebny „kapiszon”.
Jak napisałem powyżej, skoro coś jest nielegalne, to z mocy prawa podlega jego ściganiu. Używanie tego argumentu pozostaje więc li tylko kiepską demagogią dla bardzo naiwnych i płytko widzących problem.
Nie można w ten sposób uzasadniać konieczności wprowadzenia jakiejkolwiek nowej normy prawnej nie narażając się przy tym na śmieszność. W takich wypadkach wystarczy zastosować istniejące prawo i powiadomić o fakcie odpowiednie służby.
Biorąc wszystkie okoliczności te skomplikowanej sprawy pod uwagę, jestem jednak całym sercem za tym, żeby wprowadzić zakaz uboju koni. Tym, którzy hodują konie z przeznaczeniem na mięso można dać czas na przebranżowienie się. Środki na ten cel można by pozyskać ze zbiórek społecznych i opodatkowania dochodów wszelkiej maści „tłustych” organizacji pro zwierzęcych. Rozum podpowiada mi jednak, że nie będzie to wcale łatwe czy szybkie zadanie.
Jednak fakt, że coś jest trudne, nie oznacza, że jest niemożliwe.
Na tym jednak kończy się moje poparcie dla Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej End The Horse Slaughter Age. Już tłumaczę dlaczego.
Otóż ta inicjatywa obywatelska postuluje do KE również o wprowadzenie prawa zakazującego dalekobieżnego transportu koni przez Europę do miejsc uboju oraz uchwalenia rozporządzenia chroniącego konie przed zmuszaniem do nadmiernej pracy lub ciężkich treningów.
I tutaj w mojej głowie zapala się „czerwona lampka”. Zaraz, zaraz. Pierwszą kwestię rozumiem i nawet się z nią zgadzam. Ale kto będzie określał kiedy praca konia jest nadmierna lub trening zbyt ciężki? Zakładam, że intencją inicjatywy obywatelskiej jest to by w rozporządzeniu wykluczeni zostali ci co do tej pory zajmują się treningiem i użytkowaniem koni. To chyba logiczne rozumowanie, bo skoro jest potrzeba wprowadzenia nowej regulacji, to oznacza, że osoby robiące to do tej pory robiły to źle. W efekcie tej złej roboty konie w pracy są nadmiernie eksploatowane a ich treningi są zbyt ciężkie.
Tak więc jutro przedstawiciele organizacji pro zwierzęcych określą co, jak i ile można będzie zrobić z końmi a pojutrze wprowadzą rozporządzenie zabraniające jakiejkolwiek formy dosiadania konia.
Tego już niestety nawet moje serce poprzeć nie jest ani gotowe ani zdolne. Bo rozum podpowiada mi, że w takiej sytuacji, kiedy zlikwidujemy powody do posiadania koni, ich jedyną alternatywą i przyszłością będzie hak rzeźnika.
A na to nie zgadza się moje serce i mój 30-letnik koń.
Co dalej w tej sprawie? Po rejestracji przez KE, Europejska Inicjatywa Obywatelska End The Horse Slaughter Age ma pół roku na rozpoczęcie akcji zbierania pod swoim wnioskiem podpisów obywateli z krajów członkowskich Unii Europejskiej. Jeśli w ciągu jednego roku uda im się zebrać 1 000 000 podpisów obywateli z co najmniej 7 krajów członkowskich, KE będzie musiała rozpatrzyć złożony przez inicjatywę obywatelką wniosek. Obowiązek ten nie rodzi konieczności przyjęcia do realizacji złożonego wniosku, a jedynie konieczność jego rozpatrzenia i udzielenia wnioskodawcy odpowiedzi czy wniosek przyjęto, czy odrzucono, z podaniem uzasadnienia podjętej decyzji.
Czy w tej sytuacji Europejska Inicjatywa Obywatelska End The Horse Slaughter Age może liczyć na mój podpis?
Ponieważ zgadzam się z nimi tylko w połowie, to raczej nie udzielę im swojego wsparcia.
A Wy jaką w tej kwestii podejmiecie decyzję?
Ta strona używa Google reCAPTCHA. Przeczytaj więcej o polityce prywatności oraz warunkach korzystania z usług.